Tak, ciągle w tym miejscu narzekam na
ekranizacje literatury i tym razem też chcę sobie pobiadolić.
A
pretekstem do tego będzie film , na który wybrałem się
pewnego zimowego popołudnia jeszcze przed Świętami Bożego Narodzenia do
kina w Szklarskiej Porębie. Znałem niektóre recenzje z tego
filmu, ale chciałem się przekonać na własnej skórze,
zobaczyć na własne oczy i podrażnić dźwiękiem swoje własne uszy.
Pomijając to, że sala kinowa słabo ogrzana nie jest dobrym miejscem do
kontemplacji, szybko zrozumiałem, dlaczego oglądany przeze mnie film
otrzymał nagrodę “Twardego Krzesła”
- rzeczywiście trudno wysiedzieć cierpliwie do końca.
A bohaterem mojego tekstu jest nie kto inny jak
“Wiedźmin” i żebyśmy się dobrze zrozumieli, postać
wiedźmina z książek Sapkowskiego bardzo lubię, tak samo jak baśniową
fabułę powieści tego autora.
Film ten to był kolejny przykład, jak można
“spaprać” czytelnikowi pewne wyobrażenia, nastroje
i przeżycia , które wynosi z czytanej lektury. Poddałem się
temu eksperymentowi i tylko dlatego nie żałuję tego całkowicie, że
potwierdził on moje głębokie przekonanie, z którym kolejny
raz w tej rubryce się dzielę, że nic nie zastąpi wyobraźni czytelnika w
tworzeniu obrazów kreślonych ręką pisarza.
Niespójność obrazów, bardzo przypadkowe
pojawianie się na ekranie postaci, wątki pojawiające się jak za
dotknięciem różdżki, ostatecznie można by to wszystko
zrzucić na montażystę, może przy sklejaniu poślizgnął się na mydle albo
był pod “wpływem... ”, ale dopełnieniem całości
była muzyka.
Po prostu rzuciła mnie na kolana. Jeszcze tylko ona mogła uratować
atmosferę baśniowości obrazów, ale tło było mało
interesujące, a słuchając przyśpiewek Jaskra ( Zbigniew Zamachowski )
moja ręka sama wędrowała w poszukiwaniu zgniłych pomidorów
-koszmar. Tak na marginesie , zacząłem się zastanawiać po kilku
ostatnich filmach, czy oprócz Zamachowskiego i Żebrowskiego
to my już nie mamy żadnych aktorów. To już bardziej mi się
podobał smok, a Marek Walczewski - błędny rycerz pojawił się w pewnym
momencie przy tym smoku “ni z gruszki ni z
pietruszki”.
Scena spadającej Yennifer - w zamyśle reżysera pewnie pełna napięcia -
była prawie że nudna.
Pewne treści były tak przekręcone, że nawet dla kogoś, kto nie miał
pojęcia o fabule książkowej, raczej niezrozumiałe, np. w wiosce po
zabiciu potwora ( a trzeba powiedzieć, że widźmin robił to za pieniądze
- wiedżmin to taka szczególna profesja ) wójt
powiedział ,że nie ma pieniędzy i mu nie zapłaci, a wiedźmin przechodzi
nad tym błyskawicznie do porządku dziennego i nie ma sprawy. To tak
jakbym komuś, kto zbudował mi garaż, powiedział - wiesz co, nie mam
pieniędzy i ci nie zapłacę - a budowniczy - dobra , nie ma sprawy.
( Ja mam to szczęście, że wiem, iż w książce to wyglądało trochę
inaczej - a jak ???? -
CHCECIE WIEDZIEĆ ? TO SOBIE PRZECZYTAJCIE !!)
Również znikanie wiedźmina i pojawianie się w innym miejscu
było wymysłem filmowym i całkowitym zaprzeczeniem jego człowieczeństwa.
I owszem, nie były to czasy spokojne, ale rzeź, jaką urządził wiedźmin
w pewnym zajeździe, to było wyraźne zagranie pod komercyjną, kinową
publiczkę.
Przeczytałem dość dużą część dorobku Sapkowskiego i jedynym plusem tego
filmu to było to ,że w trakcie oglądania zmusił mnie do wytężonego
wysiłku umysłowego, cały czas próbowałem kojarzyć oglądane
“spoty” z rzeczywistą fabułą powieściową. Umęczyłem
się niemiłosiernie.
Ale i to byłbym gotów
“twórcom” tego filmu wybaczyć, gdyby nie
to, że spłycono wątek dotyczący uczuć magnetyzujących parę
bohaterów, Geralta i Yennifer ( tym, co nie znają treści
wyjaśniam, że Geralt z Rivii to właśnie wiedźmin ). To co było pokazane
w filmie, to wierzchołek góry lodowej ( choć trudno w
przypadku uczuć tych postaci mówić o lodzie). Ostatni rzut
na taśmę w tym temacie poczynił Robert Gawliński, śpiewając na
zakończenie “Nie pokonasz miłości “ - nie były
jednak te słowa poparte przekonująco wcześniejszymi obrazami.
Chcecie poczuć siłę uczuć - POCZYTAJCIE !!
(Tylko u nas - w bibliotece szkolnej - Andrzej
Sapkowski i jego utwory).
No dobra, dość biadolenia, już i tak suchej nitki nie pozostawiłem na
“Wiedźminie”.
Już niecierpliwie czekam na ekranizację “Władcy
pierścieni“ Tolkiena. Obejrzawszy fragmenty reklamujące film
i usłyszawszy niewielki kawałeczek ścieżki dźwiękowej, obiecuję sobie
więcej wrażeń niż po polskiej produkcji, jaką był
“Wiedźmin”
Ze “spapranymi wyobrażeniami“
i nadzieją na lepsze baśnie -
Maciej Dymarski